fbpx

Nowa Lewica

image_intro_alt

J. Zemke o relacjach wojskowych USA–Polska i pomysłach finansowania armii

Janusz Zemke jest wciąż aktywnym analitykiem sytuacji w dziedzinie obronności, w której zdobywał niemałe doświadczenie, pracując przez wiele lat w sejmowej komisji obrony oraz komisjach bezpieczeństwa Parlamentu Europejskiego i kierując resortem obrony jako I wiceminister. W Nowej Lewicy Janusz Zemke jest członkiem Kujawsko-Pomorskiej Rady Wojewódzkiej, wybranym na tę funkcję w październiku ubiegłego roku na Kongresie Wojewódzkim Nowej Lewicy w Nakle nad Notecią.

Obecna sytuacja polityczna sprawia, że wiele redakcji ogólnopolskich zaprasza J. Zemke jako eksperta do komentowania wydarzeń.

Tylko w ciągu kilku ostatnich dni, Janusz Zemke był gościem audycji radiowej TOK FM, radia ZET, programu Fakty po Faktach w TVN24 oraz komentował tematy polsko-amerykańskiej współpracy wojskowej, zapisy w projekcie ustawy o obronie ojczyzny, a także pomysły na finansowanie armii w redakcjach portalu Business Insider i w publikacjach Onetu.

Fragmenty tych ostatnich publikacji, cytujemy poniżej:

"Po inwazji Rosji na Ukrainę polskie władze żądają zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w naszym kraju. Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Joeego Bidena w Polsce jeszcze bardziej rozbudza te nadzieje, a na razie w naszym kraju stacjonuje około 10 tys. amerykańskich żołnierzy. Po raz pierwszy Amerykanie zdecydowali się wzmocnić naszą armię w 1991 r. po tym, jak polscy oficerowie wywiadu pomogli im podczas ściśle tajnej operacji.

Relacje wojskowe szczególnie zacieśniły się po atakach Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton

Polsko-amerykańskie kontakty wyszły poza ramy wojsk specjalnych w połowie lat 90., kiedy nasz kraj wszedł do programu "Partnerstwa dla pokoju", który był swego rodzaju przedsionkiem przez wstąpieniem do NATO. Jak mówią rozmówcy Onetu, Stany Zjednoczone udzieliły nam wówczas dużego wsparcia szkoleniowego, pomogły też przejść z systemów i procedur obowiązujących w Układzie Warszawskim na te obowiązujące w Sojuszu Północnoatlantyckim.

Skala tej pomocy była jednak stosunkowo niewielka. Wiele zmieniło się dopiero po 12 marca 1999 r. Wówczas w amerykańskiej miejscowości Independence Polska, Czechy i Węgry zostały oficjalnie przyjęte do struktur NATO po ośmiu latach starań. Jednak relacje wojskowe między Polską a Stanami Zjednoczonymi na dobre zacieśniły się po 11 września 2001 r., czyli po atakach Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton.

W reakcji na ten akt terroru Amerykanie wysłali swoje wojska do Iraku i Afganistanu. Polskie władze zgłosiły wówczas akces do wzięcia udziału w obu misjach.

– W składzie kadry, która przygotowywała polskie wojsko do misji w Iraku i Afganistanie byli oficerowie amerykańscy. Żołnierze ze Stanów Zjednoczonych zaczęli się pojawiać również w istotnych dla przerzutu wojska polskich bazach. Z tym wiązały się inwestycje NATO w Polsce, w których Amerykanie partycypowali. To były duże inwestycje w bazy lotnicze w Krzesinach i Łasku, w porty wojenne w Gdyni i w Świnoujściu, cztery ośrodki dowodzenia i naprowadzania oraz w budowę systemu radarowego – mówi Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej.

– Wówczas jeszcze Stany Zjednoczone nie wysyłały do naszego kraju zwartych jednostek. Ich żołnierze wykonywali zadania w ramach struktur NATO w Polsce. – Równocześnie na prośbę Amerykanów zaangażowaliśmy się w udział w misjach w Iraku i Afganistanie. To bardzo rozszerzyło nasze wzajemne kontakty – opowiada Janusz Zemke.

Przypomina, że to właśnie wtedy grupa polskich oficerów zaczęła bezpośrednio służyć w strukturach amerykańskich dowództw m.in. w Centralnym Dowództwie Stanów Zjednoczonych w Tampie na Florydzie, które odpowiadało za prowadzenie operacji w Iraku i Afganistanie.

– Sporo się mówiło o tym, że w Iraku czy w Afganistanie mieliśmy swoje bataliony, bazy czy kontyngenty, ale już mniej o tym, że w tych bazach byli też amerykańscy oficerowie łącznikowi, a nasi wojskowi służyli w ich dowództwach. To były bezcenne kontakty. Ci ludzie razem służyli, pracowali, rozmawiali ze sobą. W ten sposób poznawali amerykańskie procedury, systemy łączności, systemy korzystania z danych wywiadowczych itp. W tych pierwszych latach tworzyła się tkanka osobistych kontaktów między polskimi i amerykańskim dowódcami – ocenia były wiceminister obrony.

Prawdziwy przełom nastąpił po podpisaniu tzw. kontraktu stulecia

Zemke przyznaje jednak, że w pierwszych latach XXI w. choć wojskowe kontakty polsko-amerykańskie były bardzo częste i intensywne, to w kręgach politycznych nie mówiło się jeszcze o tym, by w Polsce została ulokowana na stałe lub rotacyjnie amerykańska baza czy jednostka wojskowa.

– Według ówczesnych amerykańskich założeń w przypadku zagrożenia mieli oni swoje siły w Europie przemieszczać do Polski. Dlatego interesowały ich lotniska, bazy, w tym bazy paliwowe. Z tego też względu pierwsze większe kontyngenty amerykańskie zostały ulokowane w lotniczych bazach w Powidzu i Łasku – wskazuje.

Warto jednak wspomnieć, że amerykańscy lotnicy oraz ich maszyny – zarówno bojowe F-15 i F-16 – jak też transportowe m.in. Herkulesy wizytowały Polskę jeszcze w latach 90.

Czytaj więcej: TUTAJ 

***

Rząd wyprowadza finansowanie armii poza budżet. "Ekonomiczny analfabetyzm"

Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych — tak ma nazywać się nowy mechanizm finansowania polskiej armii. Pieniądze w nim mają pochodzić m.in. z obligacji wyemitowanych przez BGK czy zysku NBP. — To ekonomiczny analfabetyzm — mówi Business Insiderowi prof. Witold Orłowski. Z kolei były wiceminister obrony Janusz Zemke podkreśla, że podobny model finansowania armii funkcjonuje m.in. w Rosji.

  • We wtorek rząd przyjął projekt ustawy o obronie ojczyzny — poinformował szef MON Mariusz Błaszczak
  • Zakłada ona m.in. zwiększenie liczebności polskiej armii do nawet 300 tys. żołnierzy (w tym 50 tys. Wojsk Obrony Terytorialnej), ale również system zachęt młodych ludzi do wstąpienia do wojska, a także mechanizmy, które będą zniechęcać do zrzucania munduru
  • Nowe przepisy zmieniają również sposób finansowania armii i tworzą Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych
  • To właśnie mechanizm finansowania budzi największe wątpliwości ekspertów. I to zarówno tych od ekonomii, jak i obronności
  • Pierwsi wskazują na jeszcze większy brak przejrzystości finansów publicznych i "ekonomiczny analfabetyzm" niektórych decydentów, drudzy natomiast podkreślają, że taki system to domena ustrojów autorytarnych

Ustawa o obronie ojczyzny ma całkowicie przeformatować system polskiej obrony narodowej. Z punktu widzenia gospodarki najważniejszym jej elementem jest zmiana systemu finansowania armii.

Projekt, który we wtorek został przyjęty przez rząd, zakłada szybszy niż w obecnej ustawie o modernizacji i finansowaniu armii wzrost udziału wydatków obronnych w PKB. Poziom 2,3 proc. ma zostać osiągnięty w roku 2023 (a nie w 2024 r.), natomiast osiągnięcie poziomu 2,5 proc. zaplanowano na 2026 r., a nie – jak zakłada obecna ustawa o modernizacji – począwszy od roku 2030.

Jak rząd zamierza to zrobić? Poprzez Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który ma powstać przy Banku Gospodarstwa Krajowego. Do tego rząd zakłada przychody ze zbycia akcji lub udziałów spółek przemysłowego potencjału obronnego.

Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych ma być zasilany m.in. środkami ze sprzedaży mienia zbędnego armii, opłat za udostępnianie poligonów wojskom innych państw, a także środkami z obligacji, darowizn i spadków, z zysku Narodowego Banku Polskiego i obligacji Banku Gospodarstwa Krajowego.

W skrócie — finansowanie armii mocno wychodzi poza budżet państwa. Podobnie jak fundusz covidowy, który posłużył do finansowania tarcz antykryzysowych czy finansowych, ale również innych celów, niekoniecznie związanych z pandemią.

To sposób świetnie w rządzie Zjednoczonej Prawicy znany, na co zresztą zwracają uwagę ekonomiści co roku przy okazji budżetu państwa. Fundusze celowe zakłamują bowiem obraz finansów publicznych państwa i są poza jakąkolwiek kontrolą parlamentu. NIK z kolei idzie jeszcze dalej i mówi wręcz o kreatywnej księgowości rządu.

Teraz poza budżet wychodzi również finansowanie armii. A to w świetle sytuacji na wschodzie kluczowa kwestia na najbliższe miesiące, a być może i lata.

***

Model znany m.in. z Rosji

Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej w latach 2001-2005, mówi Business Insiderowi, że to bardzo zły pomysł.

— Budżet MON należy do jednego z najwyższych, jeśli chodzi o cały budżet państwa i powinien być jasny i przejrzysty. Trzeba znać rzeczywistą skalę wydatków na wojsko — mówi ekspert.

Jak dodaje, to właśnie budżet powinien być głównym źródłem finansowania armii, ewentualnie zasilany jeszcze przychodami ze sprzedaży mienia wojskowego, które jest zbędne.

— Są takie państwa, które nie do końca podają, ile wydają na wojsko, tylko ukrywają to w innych miejscach. Takim krajem jest m.in. Rosja — mówi Janusz Zemke.

— Wiadomo, jaki jest oficjalny budżet obronny, ale już nie do końca wiadomo, jak wyglądają inne wydatki wojskowe ulokowane np. w ministerstwie zajmującym się zwalczaniem klęsk żywiołowych, w różnych instytucjach badawczych, kompleksach naukowo-przemysłowych oraz firmach — dodał.

Dalej czytaj  TUTAJ  oraz TUTAJ


opr. nim, 28 marca 2022 r.

Newsletter

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do naszego newslettera!
W związku z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 2016/679 o ochronie danych, wyrażam zgodę na gromadzenie, przetwarzanie oraz wykorzystywanie przez Nową Lewicę przekazanych przeze mnie danych osobowych w celach informacyjnych i promocyjnych związanych z działalnością Nowej Lewicy w celach administracyjnych na użytek newslettera, w szczególności wyrażam zgodę na otrzymywanie drogą elektroniczną newslettera oraz informacji o przedsięwzięciach organizowanych lub współorganizowanych przez Nową Lewicę, a także informacji o bieżących wydarzeniach politycznych. Czytaj dalej...
Polityka prywatności | Polityka cookies © 2021 Nowa Lewica. Projekt i wykonanie: Hedea.pl

UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Rozumiem